Gdzie spać w Tallinie – The von Stackelberg Hotel. W maju spędziliśmy w Tallinie półtora tygodnia. Przez cały pobyt mieszkaliśmy w The von Stackelberg Hotel. Stolica Estonii ma dobrą bazę noclegową, która obejmuje zarówno hotele, jak i mieszkania. Szczególnie na Starówce nie brak przyjemnych mieszkań i bardzo przyjemnych
W 2000 roku Höga Kusten zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Po tygodniu wyprawy, Pan Cichecki z rodziną dotarli do Finlandii. Jednym z przystanków było Rovaniemi, miasto Świętego Mikołaja. To magiczna granica między bajką a światem rzeczywistym, gdzie odzyskuje się ekscytację i dziecięcą fantazję.
Papaja, pomidor, marchewka, chrupiąca zielona fasola, doprawione sosem z limonki, sosem rybnym, chili. Idealny smak! Czasem w wersji z mikroskopijnymi suszonymi krewetkami. Czasem w wersji z dużymi, gotowanymi. Czasem tylko orzeszki ziemne, czasem również orzechy nerkowca jak w Thanya Beach Resort na Koh Ngai.
Byłem ciekaw jak wyglądają postsowieckie republiki po okresie transformacji, nie byłem nastawiony zbyt pozytywnie, jednak Tallin mnie zaskoczył. Wychodząc z portu skierowałem się od razu w stronę starego miasta gdzie miałem mieć nocleg w jednym z hosteli. Dotarłem pod wskazany adres i otworzyła mi miła, ładna dziewczyna.
Noclegi w Tallinie znajdziemy w całkiem przystępnej cenie. W porównaniu do wielu Europejskich stolic, są one dużo tańsze. Nasz nocleg w Tallinie rezerwowaliśmy za pomocą niezawodnego booking.com. Wybór padł na Tallink Express Hotel położony zaledwie 500 metrów od Starego Miasta i 300 metrów od portu pasażerskiego w Tallinie
Gdzie tanio zjeść w Berlinie? Smaczne i niedrogie jedzenie w wielu kawiarniach “imbis” na Alexanderplatz lub Friedrichstrasse (obiad w takich placówkach kosztuje średnio 10 euro). Warto odwiedzić Morgenland - tutaj można zjeść świeże bułeczki, jogurt, owoce, kawę (brunch kosztuje około 10 euro, a lunch z winem - 12-15 euro).
W menu znajdziemy również dania dla najmłodszych. Ala skusiła się na makaron z kawałkami kurczaka w sosie pomidorowym. Jak widać, wszyscy lubimy klasykę. Warto dodać, że w lokalu znajdziemy kilka zabawek oraz gry planszowe, którą mogą umilić dzieciom czas oczekiwania na posiłek. Gdzie zjeść na Łotwie. Mapa
53bf. 26 lipca 2013, piątek W Warszawie i przez połowę drogi upał ponad 30 st., potem pochmurno i 21 st. Całe przedpołudnie pakujemy się, M. załatwia jeszcze lekarza medycyny pracy, a R. szczepi Sebusia i siebie „na kleszcze” i powolutku szykujemy się do drogi. Warszawa – Giby, 13:40–18:30, 280 km Droga nas nie rozpieszcza, bo są spore korki, zwłaszcza przez Marki i potem ruch wahadłowy i remont przed Łomżą. Chłopcy na szczęście tę część trasy przesypiają. My jednak chętnie zatrzymujemy się, żeby chociaż trochę „pozwiedzać”… taką już mamy słabość. Tuż za Łomżą, w miejscowości Piątnica-Poduchowna nie bez trudu znajdujemy pozostałości dawnych rosyjskich fortów. Tereny piątnickich fortów to dobre miejsce na popas z dziećmi, można pobiegać pomiędzy tajemniczymi, regularnymi wzgórzami, częściowo obudowanymi betonem, kryjącymi labirynt tajemniczych podziemnych korytarzy. Na nieszczęście dla Sebusia tutejsze zarośla obfitują we właśnie rozpoczynającą sezon pylenia bylicę. Bojąc się, żeby „armatnie salwy” kichania S. nie obudziły jakiegoś strażnika, robimy mały piknik w cieniku na uboczu. Pozostałości rosyjskiej twierdzy (XIX), Piątnica-Poduchowna. Jak w górach. Przygoda na całego. Tymo, łap!. Posileni i wypoczęci ruszamy w ostatnią część drogi, która już teraz mija gładko i sprawnie dojeżdżamy do naszego celu – ośrodka wypoczynkowego w Gibach. Miejsce to co prawda lata swojej świetności ma już za sobą, ale dla nas głównym jego atutem jest cisza i przyjemne położenie. Za 170 zł dostajemy pięcioosobowy domek z łazienką, to dobra alternatywa dla ciasnego pokoju w przydrożnym hotelu. A dodatkowo możemy zrobić sobie spacerek do pobliskiego jeziora (plaża na terenie ośrodka, ale trzeba przejść kilkaset metrów) i zamoczyć nogi w wodzie w promieniach zachodzącego słońca… Dopełnieniem miłego wieczoru jest smaczna kolacja w ośrodkowym barze. Kiełbasę oraz pierogi ruskie i z serem sprzątamy szybko, a chłopcy twierdzą, że to „najlepsza kolacja, jaką kiedykolwiek jedli”. Dotarliśmy na nocleg. Giby. Tam widać Jezioro Gieret!. Wejść, czy nie wejść. Może złowimy rybę na kolację. 27 lipca 2013, sobota Rano chłodno, ale słoneczko szybko powoduje, że mamy bardzo miły dzień, ok. 25 st. Poranny chłód nie zachęca do wczesnego wstawania, ale jakoś zmuszamy się do szybkiego zgarnięcia bambetli i ruszenia w długą. Giby – Padise 6:40 – 18:40 (naszego czasu), ponad 700 km, przejazd przez cztery kraje! O dzisiejszej drodze można powiedzieć głównie to, że jest dość monotonna i nużąca. Praktycznie cała trasa to normalna jednopasmówka. Pomimo braku odcinków ekspresowych czy autostrad jedzie się jednak sprawnie, bo praktycznie nie przejeżdża się przez miejscowości. Sunąc równo 90-100 km/h można całkiem sprawnie pokonać trasę (średnia ok. 85km/h), a do tego nie spalić zbyt wiele paliwa (nawet z „trumną” na dachu, jak w naszym przypadku). Zatrzymujemy się na śniadanie w McD w Kownie, potem na stacji za Poniewieżą i w lesie na końcowym odcinku obwodnicy Rygi. Im dalej na północ, tym mniej spotykamy sensownych miejsc na postój czy posiłek. W Estonii jedziemy wciąż przez niekończące się lasy i restauracja okazuje się niespotykanym rarytasem. W końcu niechętnie (marzyła nam się jakaś knajpka z domowym jedzeniem) lądujemy na obiedzie w… McD na obrzeżach Parnu. Na Łotwie bardzo podobał nam się odcinek drogi wzdłuż wybrzeża z postojami przy samej plaży, niestety akurat ten odcinek chłopcy przespali i nie mogliśmy z tych miejsc skorzystać. Może uda się w drodze powrotnej. Estonia natomiast zaskoczyła nas niesamowitą „odludnością”, jechaliśmy praktycznie tylko przez lasy, nawet chłopcy stwierdzili, że ludzi tutaj widuje się tylko w samochodach (a i to rzadko…), bo poza tym ich nie widać. Niektórym mogłoby to nie odpowiadać, ale my właśnie takiego spokoju szukamy! Nasza meta to ośrodek Kallaste Talu, położony ok. 1 km od Padise. Bardzo przyjemny teren nad rzeczką w lesie, ośrodek w rustykalnym klimacie, widać, że stale się rozwija, ale… Nasz domek za ok. 400 Euro na tydzień trochę nas rozczarowuje – jest mały, prowizoryczny i brak w nim praktycznie zupełnie jakichkolwiek mebli. To chyba świadectwo pragnienia Estończyków autentycznego kontaktu z naturą. Na szczęście zaprawiona w organizacji M. świetnie aranżuje nam przestrzeń i w efekcie mamy całkiem przytulne gniazdko, a pewne niedoskonałości rekompensuje przemiłe leśne otoczenie. Chłopcy dokazują na terenie, a wieczorkiem inaugurujemy tarasik z herbatką, drinkiem, zdjęciami i zapiskami… Zmęczeni, ale szczęśliwi, że bezpiecznie pokonaliśmy Via Balticę! Jedziemy. Postój na Litwie (Kowno). Postój na Łotwie. No i jesteśmy na miejscu!. 28 lipca 2013, niedziela W nocy temperatura spadła aż do 10 stopni, za to rano słońce błyskawicznie zrobiło swoje – na śniadaniu na dworze było już gorąco, potem cały dzień piękny, 25 stopni Po wczorajszym zmęczeniu chcemy wybrać wycieczkę niezbyt wymagającą, z niewielkim dystansem do pokonania. Wybór pada na położony niedaleko Tallina skansen Rocca al Mare. Jest to idealne miejsce do rozpoczęcia przygody z Estonią dla wszystkich tych, którzy mogą pozwolić sobie na jeden luźniejszy dzień podczas swojego wyjazdu. Na sporym zalesionym terenie rozmieszczono ponad siedemdziesiąt drewnianych budynków charakterystycznych dla różnych rejonów Estonii. Obejrzeliśmy już wiele skansenów i zawsze uważaliśmy, że to dobry pomysł na wycieczkę z dziećmi. Ten jednak wyróżniał się przepięknym położeniem nad brzegiem morza – widoki drewnianych szop z błękitem morza w tle szczególnie zapadały w pamięć. Dla chłopców wypożyczyliśmy przy wejściu drewniany wózek, co było dla nich wielką atrakcją (no, może nie wózek sam w sobie, ale ewolucje, które na nim urządzali), a nam ułatwiło pokonanie dużego dystansu. Oglądaliśmy spichlerze, obory, szopy, malownicze wiatraki, XVII-wieczny kościółek, doszukując się różnic pomiędzy tradycyjnym budownictwem na ziemiach estońskich i polskich. Naszą szczególną uwagę zwróciły … płotki – inne niż u nas: albo układane z kamieni, albo z patyków umocowanych sosnowymi gałązkami. Doskonałą rozrywką dla wszystkich podczas spaceru było huśtanie się na tradycyjnej drewnianej huśtawce (mogącej na swej sporej konstrukcji pomieścić nawet 6 dorosłych osób huśtających się … na stojaka). Ukoronowaniem wycieczki był obiad w skansenowej karczmie, gdzie mieliśmy możliwość spróbowania tradycyjnych estońskich przysmaków, ubitych ziemniaków z okrasą, podawanych ze śmietaną i ogórkami małosolnymi. Ceny jak u nas. Chłopcy – poza drobnymi wyjątkami (potwierdzającymi jednak regułę:)) – byli świetnymi kompanami. Aż się buzia uśmiechała od słuchania ich rozmów. Wczoraj Sebuś opowiadał o brązowym zachodzie słońca na działce, dziś rozprawiał o tym, że w przyszłości nie zakocha się w żadnej dziewczynie i ożeni się z … Tymem:) Ciągle przynosił nam różne roślinki, które znajdował dookoła – np. ostatnio przyniósł „koperniczek”, czyli roślinę podobną do koperku. Skansen Rocca al Mare. Chłopcy wsiedli do swego pojazdu. Tymuś koniem pociągowym. Garderoba… Skansen Rocca al Mare. Wnętrza… Przy pracy… Spichlerz. A tak działały żarna. Wiatrak jaki jest, każdy widzi. Można siedzieć, ale można też leżeć. Kościółek z XVII w. Kościółek z XVII w. Pierwsze spojrzenie na morze. Takiego wybrzeża u nas nie ma… Wiatraczek. Huśtawa… nawet na 6 osób!. Wio, Tymusiu!. I kolejne spojrzenie na morze. Szopy na siano. A takie głazy to tutaj codzienny widok. Zagroda z wyspy Muhu. Urocze płotki. Na koniec trzeba się posilić. Wybieramy, co by tu zjeść. A czekając, można się pobawić. Mniam!. Po naszym powrocie S. dosypia w domu, a M. z Tymem eksplorują okolicę ośrodka w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na kąpiel. Niestety, rzeczka przepływająca obok jest mocno niewyględna, więc decydujemy się po obudzeniu się S. podjechać nad morze. Popołudnie spędzamy nad brzegiem Bałtyku niedaleko miejscowości Paldiski. Jest niezwykle malowniczo – przybrzeżne wody są dosłownie usiane głazami, więc nadmorski pejzaż jest bardzo urozmaicony. Trzeba jednak do tej idylli dodać łyżkę dziegciu – woda nie sprawia wrażenia czystej, przede wszystkim za sprawą glonów i wodorostów wszelakiej maści. W dodatku na wyciągnięcie ręki widać port. Widok kąpiących się miejscowych sprawia jednak, że i my wchodzimy do wody. Jest tak ciepła, że aż trudno nam uwierzyć, że jesteśmy nad Bałtykiem, tym bardziej, że wody są spokojne, a brak fal przywodzi na myśl jezioro. Bałtyk k. miejscowości Paldiski. Inna ta plaża, ale muszelki takie same… Plaża w okolicy Paldisek. Rzut oka na port w Paldiskach. Niech każdy znajdzie jakiś głaz… Rozkręcamy imprezę. Jestem królem Bałtyku!. Czasem warto spojrzeć pod nogi. Po kąpieli chłopcy wieczorem bez problemu pałaszują kolację, a my zastanawiamy się nad planem na następny dzień. Jesteśmy już dużo bardziej wypoczęci, więc decydujemy się na Tallin. 29 lipca 2013, poniedziałek Prawdziwy upał, do 30 st. C, duszno, ale też trochę chmurek Tallinn – spacer po Starym Mieście Tallińska starówka jest jednym z najciekawszych średniowiecznych zespołów miejskich w Europie, jej walory turystyczne doceniono przez umieszczenie na liście UNESCO. Parkujemy w pobliżu Placu Wolności i ruszamy w kierunku Placu Ratuszowego, po drodze „zaliczając” krótką wspinaczkę na skraj Górnego Miasta, by obejrzeć Kiek in de Kök – ogromną XV-wieczną basztę, której mury mają aż 4 metry grubości! Jej nazwa pochodzi od tego, że z jej okien wartownicy mogli zajrzeć do niejednej mieszczańskiej kuchni. Ulicą Harju docieramy na zalany słońcem i tłumem ludzi Plac Ratuszowy (po drodze po lewej widzimy zbór św. Mikołaja, gotycki kościół z XIII-XV w., odbudowany ze zniszczeń z II Wojny Światowej, służący obecnie jako muzeum sztuki religijnej). Po krótkim postoju („lizakowym”) pod charakterystycznym średniowiecznym ratuszem z początku XV w. (z obowiązkowym spojrzeniem na Starego Thomasa – prawie 500-letni wiatrowskaz i „smokowe” gargulce) ruszamy dalej. Za namową chłopców wchodzimy na udostępniony do zwiedzania fragment murów obronnych z trzema basztami przy ulicy Gümnaasiumi. Następnie ulicą Lai idziemy w kierunku kościoła św. Olafa. Był on niegdyś najwyższym budynkiem świata, a jego wieża sięgała 145 m (odbudowana po pożarze mierzy obecnie 123 m). I tę wieżę właśnie mamy dzisiaj „na celowniku”. O dziwo obaj chłopcy bez problemu wchodzą po prawie 270 stopniach na położony na wysokości 60 m taras widokowy. Z tej wysokości świetnie widać nie tylko Stare Miasto i górujące nad nim wzgórze Toompea, lecz także cały Tallin i fragment Zatoki Fińskiej. Zmęczeni tym wyczynem szukamy miejsca na obiad. Trafiamy do restauracji położonej w zacisznej bramie ulicy Lai vis a vis ul. Vaimu. Jemy kluchy z kurczakiem, pyszną zupę-krem z warzyw i regionalne danie – jajko sadzone z boczkiem i ziemniakami (tym razem w mundurkach), które towarzyszą tutaj w różnych odsłonach prawie każdej potrawie. W ogóle potrawy w Estonii są raczej „ciężkie”, odpowiednie do surowego klimatu i ciężkiej fizycznej pracy, nie narzekamy jednak na ich walory smakowe. Dodatkową atrakcję funduje nam jakiś pijany młody Estończyk, który nago biega po okolicy naszej restauracji, a potem wybiega na główną ulicę… Cóż, w europejskich stolicach to się zdarza – ostatnio w Budapeszcie spotkaliśmy dziewczynę kąpiącą się nago w fontannie – co ten alkohol robi z ludźmi:)! Mieliśmy w planie jeszcze wizytę w Górnym Mieście, ale Sebuś jest już porządnie zmęczony po ponad trzech godzinach spacerku, więc kierujemy się z powrotem na nasz parking. Wracamy ulicą Pikk, oglądając (podobnie jak przy ul. Lai) wiele oryginalnych domów hanzeatyckich kupców. Na deser podziwiamy najstarszy oryginalnie zachowany budynek w mieście – zbudowany na początku XIV w. kościół Świętego Ducha, ozdobiony pięknym biało-złotym zegarem. Tallin nie zachwyca może jakimś jednym konkretnym zabytkiem, ale ogólnie całym zachowanym, naprawdę „klimatycznym” zespołem budynków z zachowanymi dużymi fragmentami obwarowań miejskich. Około 20 zachowanych baszt i mury są wyjątkowe, bo zbudowane nie z cegieł, ale z szarych kamieni, które w połączeniu z czerwienią dachówek na basztach i otaczających domach tworzą naprawdę malowniczy i zapadający w pamięć widok. Tallin, Baszta Kiek in de Kok, XV w. Obwarowaia miejskie, w tle wieża zboru św. Mikołaja. Zbór św. Mikołaja, XIII-XV w. Aniołki na gołąbkach. Plac Ratuszowy. Ratusz, początek XV w. Vana Toomas. Mury miejskie. Na murach. Widok z baszty Sauna torn. Baszta Sauna torn. Ulicą Lai do kościoła św. Olafa. Wieża kościoła św. Olafa, 123m, XIII w., przeb. XIX w. Wejście na wieżę – test na rozmiar wchodzącego – chłopcy zdali!. Prawie 270 stopni później, na wieży. Widoki z wieży – Stare Miasto i wzgóze Toompea. Port w Tallinie. Wzgórze Toompea – Górne Miasto. Pora schodzić. Nóżki małe, ale do schodzenia doskoałe. Czasem trzeba odpocząć, zwłaszcza na specjalnych stołeczkach. Pamiątka z Tallinna. Jak za czasów Hanzy. Domy hanzeatyckich kupców na ulicy Pikk. Kościół Świętego Ducha, początek XIV w. Wracamy przez plac Ratuszowy. Ostatnie spojrzenie na Ratusz. Tętniący życiem Plac Vana Turg obok Ratusza. Kamienice przy Vana Turg. Po powrocie Sebuś dosypia, R. zapisuje trasę, a M. z Tymusiem dzielnie myją nasz zakurzony przez jazdę po drodze dojazdowej do naszego ośrodka samochód. Wieczorem robimy jeszcze przejażdżkę na plażę nad zatoką Lahepera w Laulasmaa. Tym razem trafiamy na nieźle (jak na estońskie warunki) zagospodarowaną plażę przy ośrodku wypoczynkowym. Na plaży piasek i drobne kamyki, prawie bez wodorostów, a w wodzie malownicze kamienie i głazy. Warunki do kąpieli z dziećmi wymarzone – jak w Balatonie – płycizna z cieplutką wodą ciągnie się ponad sto metrów od brzegu! A to wszystko około 20:00 tutejszego czasu przy temperaturze 26oC! Na koniec podjeżdżamy jeszcze do odległego o zaledwie 5 km Keila-Joa, żeby obejrzeć piękny wodospad położony w pobliżu niewielkiego neogotyckiego dworku otoczonego parkiem. Po estońskim wodospadzie położonym zaledwie kilka km od morza nie spodziewamy się niczego wielkiego. Tymczasem naszym oczom ukazuje się naprawdę imponująca, szeroka na kilkanaście i wysoka na 6 metrów kaskada spadająca z płasko ułożonych płyt skalnych sprawiających wrażenie, jak by były zrobione z betonu. Widać, że infrastruktura turystyczna powoli się rozwija, jest plan ścieżki turystycznej, obecnie budowane są ładne mostki powyżej wodospadu, a dworek, jeszcze niedawno opisywany w przewodniku jako opustoszały, jest już odnowiony. Sebuś co chwilę wymyśla arcyśmieszne powiedzonka i nazwy, np.: „płaszczotka-pluszczotka” to jego stara grzechotka, a gdy napastują go owady, których bardzo się boi, woła, żeby odgonić „gryzionki” albo „bzyczonki”. Klimatyczny sklep nieopodal naszego lokum. Na plaży w Laulasmaa. Na plaży w Laulasmaa. Na plaży w Laulasmaa. Wodospad w Keila-Joa. Wodospad w Keila-Joa. 30 lipca 2013, wtorek W naszej okolicy ok. 20 st. C i przelotny (a po południu nawet ciągły) deszcz; w okolicy Parku Lahemaa nadal pięknie, ponad 25 stopni, tylko chwilami wietrznie; wieczorem ciągły deszcz Dość długi dojazd samochodem (niemal 2 godziny i ok. 140 km w jedną stronę) do Parku Narodowego Lahemaa zostaje zrekompensowany przez bardzo urozmaiconą i niezwykle malowniczą wycieczkę. Pierwszym punktem programu jest zespół parkowo-pałacowy w Palmse. Ta niewielka miejscowość jest siedzibą Parku Narodowego Lahemaa. Spędzamy tu dobrą godzinkę (a można by znacznie więcej), zwiedzając wnętrza XVIII-wiecznego dworku szlacheckiego (zadziwia nas obecność instrumentów muzycznych niemal w każdym pomieszczeniu! Estończycy to niezwykle muzykalny naród), ładny park w stylu francuskim i niewielką wystawę dawnych pojazdów (z ciekawym eksponatem: rowerem-drezyną). Wizyta w Palmse pozwala wyobrazić sobie, jak wyglądało życie bogatych rodów szlacheckich na tych ziemiach – odtworzono nie tylko dwór i jego wnętrza, lecz także cały zespół zabudowań ze spichlerzem, destylarnią i budynkami gospodarczymi. Wycieczka jest ciekawa również dla chłopców – podoba im się duża pozytywka, umieszczona w szafie (i uruchamiana przez obsługę dla zwiedzających), manekiny bez głowy (o, tu są głowy! – wołają chłopcy, widząc wystawę nakryć głowy w garderobie), bieganie po ogrodowych alejkach i stylowa huśtawka. Arystokratyczna reyzdencja w Palmse (XVIII). Wchodzimy do pałacu w Palmse. Oglądamy pałacowe wnętrza. Sebuś zadziwiony słucha pozytywki. O, są ludzie bez głowy!. A tu są ich głowy! (garderoba). Pałacowa kuchnia. Pałac w Palmse. Tu można biegać!. Park okalający pałac. Romantyczna altanka musi być!. Budynek dawnej łaźni (obecnie restauracja). Dawny spichlerz. …mieści kolekcję starych pojazdów. Na deser huśtamy się. Z Palmse udajemy się prosto do dawnej rybackiej miejscowości Altja (po drodze zatrzymujemy się tylko na chwilę, by rzucić okiem na rokokowy dwór szlachecki [XVIII] w Sagadi)– w czasach radzieckich całą wieś wyludniła się z powodu braku dostępu do morza (dla Estończyków), za to zachowało się kilka drewnianych, krytych strzechą chałup rybackich. W jednym ze starych budynków urządzono gospodę – nie omieszkujemy zatrzymać się w niej na smaczny obiad – tradycyjne wnętrze, przyozdobione sieciami rybackimi, tworzy wyjątkowy klimat. Chłopaki nie doceniają pewnie całego otoczenia, ale za to zajmują się świetnie wtykaniem wykałaczek w koła swoich samochodzików-zabawek, łobuzując przy tym (aż za) wesoło. Rokokowy (XVIII) dwór w Sagadi. Stara chałupa w rybackiej wsi Altja. Mieści się tu stylowa gospoda. Wnętrze pokazuje tradycję rybołóstwa. Domowe masło i tradycyjne estońskie danie – mniam!. Dawne rybackie domy w Altja. Dawne rybackie domy w Altja. Po obiedzie jedziemy do słynącego z piaszczystej plaży Võsu. Godzina nad morzem okazuje się największą atrakcją dla chłopców – ciepła (o dziwo cieplejsza niż w Balatonie!) woda i długa przybrzeżna płycizna stwarzają doskonałe warunki do wodnych szaleństw. R. z chłopakami budują imponujący zamek, przypominający kapadockie budowle, Sebuś cieszy się „klejącą masą” i bieganiem do „innego morza” (na głębszą wodę) po piasek, a Tymo udaje rekina i pływając brzuchem po piasku, sieje postrach wśród morskich stworzeń. M. nie może oderwać się od aparatu – tutejsze widoki naprawdę cieszą oko, a przy tym dla nas, przyzwyczajonych do polskich plaż, są niezwykle interesujące. Bałtyk w tych okolicach przypomina raczej jezioro, brzegi są porośnięte szuwarami, nie ma fal, dno opada bardzo łagodnie. Plaża w Vösu. Plaża w Vösu. To nie jezioro, to Bałtyk!. Chłopcy w Vösu mają raj!. Morze płytsze niż Balaton. W Estonii jest fajnie!. Po kąpieli chłopaki w samochodzie zasypiają niemal natychmiast, więc my decydujemy się wydłużyć drogę powrotną o objechanie półwyspu Pärispea. Po drodze nie możemy oderwać oczu od malowniczych widoków. Szczególnie zapada nam w pamięć usiane głazami wybrzeże w okolicy Turbuneeme, ale w ogóle wszędzie jest pięknie – aż chciałoby się wziąć rower i pojechać przed siebie. Usiany głazami Bałtyk w okolicy Turbuneeme. Usiany głazami Bałtyk w okolicy Turbuneeme. Po opuszczeniu Parku Narodowego Lahemaa niemal od razu psuje się pogoda. Pada aż do wieczora. Przyjeżdżamy do domku, zjadamy kolację. Wieczorem udajemy się jeszcze na deszczowy (ale jakże miły) spacer po naszym Kallaste Talu w poszukiwaniu zasięgu sieci internetowej. Wreszcie w pobliżu głównego budynku udaje nam się sprawdzić maile i pogodę na najbliższe dni. Wieczór – jak zwykle – spędzamy z „Miolastanem” (…procentowym:)) na tarasie, słuchając szumu targanych wiatrem drzew. 31 lipca 2013, środa Częściowe zachmurzenie i przelotne opady Po wczorajszej długiej wycieczce dzisiaj wybieramy coś krótszego: decydujemy się dokładniej zeksplorować atrakcje turystyczne w okolicy Tallina. Po uwinięciu się ze śniadaniem, pakowaniem itp. (co w rodzinnym składzie nie zawsze jest łatwe, tym bardziej, że wspólne wakacje to często u nas okres wzmożonych oddziaływań … hmmm … wychowawczych – niezbyt przyjemnych, ale jakże potrzebnych…) wsiadamy do samochodu i podjeżdżamy pod budynek KUMU – estońskiego muzeum sztuki współczesnej. Nowoczesna architektura sprawia, że jest na czym zaczepić oko. Następnie chłopcy dosiadają swoich dwukołowców i udajemy się na spacer po Parku Kadriorg, zagospodarowanego w XVIII w. na rozkaz Piotra Wielkiego. To bardzo dobry spacer dla wszystkich, którzy po wielkomiejskich atrakcjach (jakich pełno w Tallinie) chcą odpocząć wśród zieleni. Po drodze oglądamy niespełna 100-letni gmach pałacu prezydenckiego – obecnej siedziby prezydenta Estonii, zwracając uwagę na oryginalne stroje wartowników. Potem chłopaki szaleją chwilę po parku, objeżdżają fontannę dookoła, znajdują różne „skarby” (w postaci kamieni i kasztanów), a wreszcie dostrzegają spory teren atrakcyjnego placu zabaw, gdzie wsiąkają na dłużej. KUMU – Estońskie Muzeum Sztuki Współczesnej. Tallin, pałac prezydencki, XX w. Estoński wartownik. Wykorzystując chwilę spokoju, M. idzie z aparatem pod Letni Pałac Kadriorg, otoczony pięknie utrzymanym ogrodem w stylu francuskim. Utrwala na zdjęciach piękne kolory tej XVIII-wiecznej budowli (nazwanej na cześć żony Piotra Wielkiego, przyszłej carycy Katarzyny I) po czym wraca do chłopaków. Tu też znajduje się coś interesującego. Plac zabaw został urządzony nieopodal dawnego budynku Pawilonu Dziecięcego (30. XX) przywodzącego na myśl dawną architekturę uzdrowiskową. Przed budynkiem znajduje się ogromny głaz narzutowy i – co skrzętnie wykorzystują chłopcy – kolorowe podwieszane hamaki, w których dzieciarnia może huśtać się do woli. Pałac Kadriorg, XVIII w. Pałac Kadriorg, XVIII w. Pawilon Dziecięcy, XX w. Tu wszystko jest dla dzieci. Plac zabaw w miejscu dawnego basenu. Do odwrotu z tego sympatycznego miejsca skłania nas kropiący deszcz. Przyjmujemy azymut samochód i jedziemy w poszukiwaniu miejsca, w którym można by coś zjeść. Jedziemy w kierunku tallińskiej wieży telewizyjnej, mając na uwadze, że w razie czego restaurację można znaleźć na szczycie tej poradzieckiej „perełki”. Przejeżdżamy przez dzielnicę Pirita z portem jachtowym i ogrodem botanicznym. R. wyskakuje na chwilę przed ruinami XV-wiecznego klasztoru Św. Brygidy, gdzie cyka kilka zdjęć. Ruiny klasztoru św. Brygidy, XV w. Ruiny klasztoru św. Brygidy, XV w. Restauracji po drodze nie wypatrujemy, więc decydujemy się przyjąć Plan B i wjechać po obiad na 22. piętro tallińskiej wieży telewizyjnej. Decyzja okazuje się niezwykle trafiona – jeżeli chodzi o gusta chłopców, ta atrakcja jest strzałem w dziesiątkę. Wieża została odnowiona i ponownie oddana dla turystów zaledwie przed rokiem, więc jej wnętrza kryją mnóstwo multimedialnych atrakcji, które bardzo podobają się dzieciom. Chłopaki są zachwyceni już w poczekalni – wypróbowują instalację z czujnikiem ruchu odwzorowującym ruchy dłoni, która prezentuje inne wysokie budowle świata w porównaniu z tallińską „teletorn” (170/314 m). Po wjechaniu na szczyt chłopcy wsiąkają w interaktywne ekrany (mające formę zwieszających się z sufitu kwiatów) przedstawiające „Estonian The Best”. Potem wypatrują szklany „świetlik” w podłodze, przez który można spojrzeć aż na sam dół – osobom z lękiem wysokości mogłoby się naprawdę zakręcić w głowie. Na koniec śmieją się, że są przebrani za ogórki – przed wyjściem na zewnętrzny taras widokowy owijamy ich w dostępne dla zwiedzających zielone koce. Nam wszystko też się podoba – oczywiście największą przyjemność sprawia nam spojrzenie na aglomerację Tallina z góry, ale nowoczesny design wnętrza wieży też dostarcza miłych doznać estetycznych. Cała „teletorn” jest przykładem dobrego zagospodarowania turystycznego reliktu dawnych czasów. Na górze jemy jeszcze smaczny (choć niewielki, a dość drogi) obiad w restauracji, podziwiając widok na talliński port i stare miasto z góry. W sumie nie żałujemy pieniędzy wydanych na bilety i uznajemy całą dzisiejszą wycieczkę za b. udaną. Pod wieżą telewizyjną. Pod wieżą telewizyjną. A ja też jestem duży!. I umiem skakać z wysoka!. Wieża telewizyjna – czekamy na wejście. Ale nie jest nudno. Na górze same ciekawe rzeczy. Ładne kwiatki… Spojrzenie w 170-metrową przepaść… Dwa ogórki podziwiają widoki… Widok jest naprawdę rozległy, czasami widać Helsinki. Wzgórze Toompea i fragment Dolnego Miasta w Tallinnie. Po południu zaczyna padać, więc udaje nam się tylko pójść z chłopcami na atrakcje w naszym Kallaste Talu – Tymo buja się na długiej linie zwieszonej z wysokiej gałęzi sosny, Sebuś skacze na trampolinie i ogląda króliczki. Wracamy już pod parasolami. Po wyprawie. Król Szyszka na naszym tarasie. Estońskie pająki, Brrr!. To lepsze niż najlepszy plac zabaw. Wieczorem oglądamy film na tarasie, wokół zamglony wieczór i rechot żab. Jest przemiło.
Najbliższe otoczenie stolicy Estonii obfituje w rozliczne atrakcje. Znajdziecie tu urocze wodospady, malownicze klify oraz darmowe pola campingowe, przygotowane przez RMK. W niniejszym poście zabiorę Was na krótką wycieczkę po okolicach Tallina. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat samego Tallina, zachęcam do zapoznania się z moim przewodnikiem po stolicy warto zobaczyć w pobliżu Tallina? Interaktywna mapa Na mapie zaznaczyłem najciekawsze miejsca, które warto odwiedzić, zwiedzając okolice Tallina. Znajdziecie tu również darmowe campingi RMK. Każde miejsce obdarzone jest krótkim opisem. Możecie dodać mapę do Waszego dysku Google, by mieć do niej dostęp w dowolnym momencie. Przygotowałem również plik .kmz z zapisem punktów, który możecie pobrać (kliknij tu, aby ściągnąć plik) i użyć na swoim urządzeniu GPS, bądź w aplikacji Locus Map na z zaznaczonych na mapie miejsc udało mi się odwiedzić w czasie wyprawy rowerowej w 2018 roku…Wodospad Jägala (Jägala Juga)Pierwsza z opisanych atrakcji znajduje się około 26 km na wschód od Tallina, w pobliżu miejscowości Koogi. Wodospad odwiedzamy wracając z wycieczki po Parku Nardodowym Lahemaa. Między miejscowościami Ruu i Koogi przekraczamy rzekę Jägala i podążamy gruntową dróżką. Wkrótce docieramy do parkingu i rozległej łąki. Widok gromady turystów każe nam podejrzewać, że znajduje się tutaj coś ciekawego. Gdy podchodzimy bliżej naszym oczom ukazuje się Jägala Juga, jeden z najpiękniejszych wodospadów w na 8 metrów i szeroki na ponad 50, wodospad Jägala jest największym naturalnym wodospadem na terenie kraju. Szczególnie imponujący widok musi stanowić wiosną, kiedy zimowe roztopy wzmacniają nurt rzeki. Niestety, kiedy odwiedzamy Jägalę jest już czerwiec, a nurt zakrywa około ¼ szerokości całego wodospadu. Mimo wszystko, wielka kaskada wciąż robi wrażenie. Rzeka jest tu tyle płytka, że z łatwością możemy przeprawić się na drugą stronę, brodząc w chłodnej wodzie. To przyjemna ulga w ten gorący dzień. W pobliżu wodospadu znajduje się rozległa łąka na której odpoczywamy w cieniu drzewa. Strome i wąskie schody pozwalają zejść na dół stromego jaru, gdzie możemy podziwiać spadające wody z nieco innej perspektywy. Drobna mgiełka unosi się wszędzie wokoło, a promienie słońca załamują się w drobinach wody, tworząc tęczowe perspektywą kąpieli, udajemy się w dół rzeki, gdzie znajdujemy ustronne miejsce. Woda jest czysta, ale nurt rwący. W podróży rowerowej często trudno o porządną kąpiel, więc trudno powstrzymać się gdy nadarza się tak dobra okazja…O tym, jak nie zwiedziliśmy Muzeum Wsi Estońskiej…Po wizycie nad wodospadem Jägala skierowaliśmy się z powrotem na Tallin. Zwiedzanie tamtejszych zabytków zabrało nam sporą część popołudnia. Wieczorem czekała nas ostatnia z atrakcji tego dnia. Na obrzeżach miasta znajduje się skansen, będący rekonstrukcją osady rybackiej z XVIII wieku. Wnętrza około 80 obiektów, które zgromadzono na obszarze osady, pomogą Wam poznać różne aspekty codziennego życia mieszkańców estońskiej popołudniem, w towarzystwie rosyjskiego rowerzysty z Narwy (co ciekawe, posiadał nasze polskie sakwy Crosso) ścigamy się z czasem, aby zdążyć przed zamknięciem muzeum. Zwiedzanie stolicy zajęło nam sporo czasu, a skansen otwarty jest do 20:00. Niestety, na miejsce przybywamy o 20:03 i zastajemy zamkniętą bramę. Nieco rozczarowani rozstajemy się tu z naszym nowo poznanym towarzyszem podróży i udajemy się drogą wzdłuż wybrzeża Bałtyku, poszukując miejsca na Vääna-Jõesuu i nocleg na wybrzeżu BałtykuNa szczęście o to w Estonii nie trudno. Kawałek za miejscowością Vääna-Jõesuu znajdujemy jeden z campingów RMK (więcej campingów położonych w okolicy Tallina znajdziecie na mapce, załączonej wyżej). Położony jest tuż przy piaszczystej plaży, koło ujścia rzeki Vääna do morza. Kamping jest wyposażony w stoliki i ławeczki a dostępu do morza strzeże figura pogańskiego bóstwa, wyrzeźbiona w pniu drzewa. Szeroki na dziesięć i wysoki na sześć metrów Keila Juga jest trzecim co do wielkości wodospadem w Estonii. Tym razem mamy szczęście i wodospad Keila możemy podziwiać w znacznie lepszej formie niż Jagala. Woda leje się tu szerokim strumieniem. Śmiało można powiedzieć, że Keila Juga to taka mała, estońska wiesz, że?Moc spadającej wody pomaga zasilać okoliczne miejscowości w prąd? Przy wodospadzie Keila znajduje się turbina jednej z najstarszych elektrowni wodnych w Estonii, która zaczęła pracę już w 1928 roku. Co ciekawe, w średniowieczu w tym samym miejscu znajdował się młyn. Źródła potwierdzają jego obecność już w 1555 wzgórzu w pobliżu wodospadu znajduje się pięknie odrestaurowany neogotycki pałacyk. Natomiast po przeciwnej stronie rzeki można odbyć spacer długim na około 3 km szlakiem, który prowadzi po na rzece TreppojaDalej kierujemy się w stronę półwyspu Pakri. Po drodze natknęliśmy się na kolejną atrakcję wodną atrakcję. Tym razem nie jest to monumentalny wodospad, a jedynie skromna kaskada, seria mniejszych progów skalnych, porozrzucanych po rzece Treppoja. Znajduje się tu również tablica informacyjna z mapą, na której możemy prześledzić okoliczne atrakcje. Okazuje się, że kolejne wodospady czekają na nas po drodze na półwysep Pakri…Klify Pakri i latarnia morskaPodążamy dalej szlakiem wyznaczonym przez estońskie wodospady. Tuż za miejscowością Kersalu znajdować się mają aż trzy. Niestety, choć dopiero początek czerwca, najwyraźniej co bardziej wątłe estońskie strumienie już wyschły, gdyż z GPSem w ręku nie udało nam się odnaleźć ani jednego. dalej przez Półwysep Pakri, mijamy pola wiatraków. Elektrownie wiatrowe stanowią bardzo częsty widok na Estońskim wybrzeżu. Cel naszej drogi wyznacza biało-czerwona, wysoka na 52 metry latarnia morska. W pobliżu półwyspu Pakri przebiega bardzo ważny szlak morski, a skały i urwiska stwarzają niebezpieczeństwo dla przepływających statków. Dlatego obecność struktury sygnalizacyjnej była tu wiesz, że?Wybudowana w 1889 roku weża nie była pierwszą tego typu strukturą na półwyspie Pakri?. Około 80 metrów dalej, na samej krawędzi urwistego klifu podziwiać można ruiny starszej latarni. Car Piotr I zlecił jej budowę już w 1724 roku. Postępująca erozja nabrzeża sprawiła, że z czasem latarnia znalazła się zbyt blisko morza. W związku z tym musiała zostać zburzona i zastąpiona nową wieżą. Latarnia Pakri jest najwyższą latarnią morską na terenie Estonii. Nieopodal znajduje się kolejny punkt widokowy: kamienny balkon zawieszony nad stromym klifem. Daje nam kolejną okazję, aby podziwiać skalne formacje bałtyckiego krótkim odpoczynku ruszamy dalej, a w drodze przez Estonię czeka nas jeszcze wiele niespodzianek…
Podróż z Wilna do Tallina mija szybko i przyjemnie. Przez większą część jazdy śpimy, budząc się tylko na chwilę podczas krótkiego postoju w Rydze. Do estońskiej stolicy docieramy ok. 7:30. Z uwagi na położenie Tallina (prawie na 60 stopniu szerokości geograficznej północnej) dopiero zaczyna świtać. Jest zimno, zatem postanawiamy zjeść śniadanie w dworcowej poczekalni. Gdybym chciał porównać oba dworce: wileński i talliński, to ocena tego pierwszego byłaby zdecydowanie gorsza. Po pierwsze: w Wilnie jest o wiele chłodniej, co wynika z niedogrzania budynku bądź kiepskiej izolacji termicznej. Po drugie: jest o wiele więcej pijaków i bezdomnych. Po trzecie: wizualnie talliński dworzec prezentuje się lepiej niż wileński. Oczekiwanie na przyjazd autokaru w tym miejscu to czysta przyjemność! Zjadamy śniadanie i wyruszamy na miasto. Swe pierwsze kroki kierujemy w stronę naszego hostelu, w którym spędzimy dwie noce. To Old Town Munkenhof Guesthouse. Jest co prawda oddalony od dworca autobusowego o kilka kilometrów, ale jego wielką zaletą jest bliskość centrum, a właściwie położenie w ścisłym centrum Starego Miasta (zaledwie 150 m od Placu Ratuszowego), a także stosunkowo niska cena noclegu (jak na lokalizację) – od €25 za pokój. Więcej o hostelu, który ma także niestety swoje wady, opowiem potem. Po prawie godzinnym spacerze po Tallinie w końcu docieramy do celu. Nie musimy nawet otwierać mapy. Tallin, jak i cała Estonia, szczyci się tym, że miejsc, w których można korzystać z Wi-Fi jest bez liku, zatem osoby przyzwyczajone do korzystania z internetu „na ulicy” będą zachwycone. Dzięki temu i my docieramy do miejsca noclegowego jak po sznurku. Ze względu na to, że zakwaterowanie jest możliwe dopiero od godzin popołudniowych, zostawiamy nasze wielkie plecaki i meldujemy się „na zaś”. Nie ma na co czekać. Czas wyruszyć na zwiedzanie! No właśnie… zwiedzanie w deszczu. To nas chyba dzisiaj czeka. W momencie, gdy przyjeżdżaliśmy do Tallina, było pochmurno, ale jeszcze nie padało. W miarę zbliżania się do hostelu kropel deszczu przybywało z każdą chwilą. Teraz pada na całego. Może nie leje rzęsiście, ale wystarczająco, aby uprzykrzyć spacer. My się jednak wody nie boimy i ruszamy czym prędzej przed siebie! Ale… zanim opowiem Wam co zwiedzamy, na początek parę zdań o estońskiej stolicy. Chcąc opowiedzieć całą historię Tallina, można by napisać książkę. Na przestrzeni wieków miastem władali Duńczycy, Kawalerowie Mieczowi, Szwedzi, Rosjanie… . W historii był nawet okres, że i Polacy (krótko, bo krótko, ale jednak sprawowali pieczę nad miastem). Tak samo jak włodarze grodu zmieniały się i jego nazwy. Dzisiejszy Tallin to dawna Lindanisa, Rewal, czy Rewel. Początki estońskiego ruchu narodowego, który „obudził” w mieszkańcach tego malutkiego kraju świadomość narodową, sięgają dopiero XIX w. Niepodległa Estonia to już XX w. Jako ciekawostkę można przywołać fakt, że pierwsza proklamacja niepodległości została ogłoszona 24 lutego 1918 r., a więc niecałe 9 miesięcy przed Polską, natomiast kolejna (po upadku Związku Radzieckiego) 20 sierpnia 1991 r. (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Ważną postacią dla Estończyków jest Kalevipoeg – mityczny osiłek, który ukształtował krajobraz dzisiejszej Estonii. Jeśli wierzyć legendzie, był on także budowniczym obecnego Tallina. No dobrze, ale skąd w ogóle wzięła się ta postać? Otóż Kalevipoeg to bohater estońskiego eposu narodowego o tym samym tytule. Jego autorem jest Friedrich Reinhold Kreutzwald – z wykształcenia lekarz. Dzieło, poza niewątpliwym wkładem w historię sztuki i literatury Estonii, stało się inspiracją do odrodzenia narodowego (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Zostawmy legendy, wróćmy do rzeczywistości. W 1997 r. tallińska starówka została wpisana na międzynarodową listę UNESCO, a w 2011 r. Tallin pełnił funkcję europejskiej stolicy kultury. Dziś miasto liczy ponad 400 tys. mieszkańców i posiada jedną z „najbardziej inteligentnych społeczności” świata. Po tym bardzo krótkim wstępie, można przystąpić do zwiedzania. Zapraszam na spacer po Tallinie! Z góry chciałbym Was przeprosić za jakość niektórych zdjęć, ale podczas wyjazdu mój aparat odmówił posłuszeństwa i musiałem posiłkować się telefonem komórkowym. To tyle tytułem dygresji 🙂 . Plac Ratuszowy w Tallinie Kierujemy się w stronę Placu Ratuszowego ulicą Vene. Jest klimat. To co od razu zwraca naszą uwagę, to brukowana nawierzchnia. Dla mnie, jako geologa, jest to wyznacznikiem autentyczności miasta. I nie chodzi mi tutaj o bruk podobny do tego z krakowskiego rynku (sprowadzony z Turcji, a który już się rozleciał), lecz taki z lokalnych materiałów (w tym przypadku ze skał przywleczonych przez lodowiec – głównie granitoidów). Raz, że pięknie wygląda, a dwa – wprowadza w dobry nastrój. W sezonie letnim uliczki tallińskiego Starego Miasta pełne są rozstawionych kawiarnianych stolików i krzeseł. W zimie jest tu pusto, zupełnie inaczej. Przyjeżdżając do estońskiej stolicy poza sezonem, musicie być także przygotowani na to, że nie zwiedzicie wielu atrakcji, gdyż duża część z nich jest zamykana na zimę. Coś za coś: mniej turystów, ale i mniej do zobaczenia. Wracając do naszego spaceru… . Po kilku minutach dochodzimy do Placu Ratuszowego – jednego z piękniejszych miejsc w mieście. O godzinie rano w deszczowy, niedzielny poranek, jest tutaj cicho i spokojnie. Swoją obecną nazwę Plac Ratuszowy zyskał niedawno, bo w 1923 r. Wcześniej zwano go rynkiem, bądź placem rynkowym. Nie wiem, czy Estończycy obraziliby się na to, gdyby ktoś nazwał go po staremu, ale wiem, że np. Krakusi mogliby poczuć się zniesmaczeni, gdyby ktoś Rynek Główny nazwał Starówką. To taki żartobliwy przerywnik 😉 . Talliński Plac Ratuszowy pełnił funkcję serca miasta. Odbywały się tu jarmarki, występy artystyczne, sądy i inna wszelkiego rodzaju działalność. Do dziś na placu wśród kostki brukowej można zobaczyć płaskie kamienne koło, będące pozostałością po średniowiecznym pręgierzu. W miejscu tym wymierzano karę winowajcom i stąd wyprowadzano poza mury miejskie skazanych na karę śmierci. Tylko raz wykonano egzekucję na Placu Ratuszowym. Spotkało to pewnego duchownego, który zabił służącą w karczmie za to, że… przygotowała mu niesmaczny posiłek. Miejsce wykonania wyroku znaczy dziś litera L, wyryta na kamiennym bruku placu (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). W okresie bożonarodzeniowym talliński Plac Ratuszowy wypełnia się straganami, na których można dostać wszystko to, co gdzie indziej w tym okresie. Można się również napić wyśmienicie przyprawionego grzańca. Na placu stoi choinka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że najprawdopodobniej Tallin był pierwszym europejskim miastem, który rozpoczął tradycję ubierania żywego bożonarodzeniowego drzewka. Stało się to już w 1441 r.! Jak bardzo estońska stolica wyprzedziła w tym aspekcie Europę Zachodnią niech świadczy fakt, że np. w Berlinie drzewko pojawiło się w 1780 r., a w Paryżu w 1865 r., że o Polsce nie wspomnę (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Podziwiamy Plac Ratuszowy, chowając się przed deszczem w podcieniach najważniejszej budowli, która się na nim znajduje – a jakże – ratusza! Nie sposób pomylić go z żadnym innym budynkiem w mieście. Jego charakterystyczna sylwetka jest jednym z symboli Tallina. Może i nie byłem w wielu miastach Europy, ale osobiście uważam go za jeden z najładniejszych ratuszy na kontynencie. Ratusz w Tallinie Początki tallińskiego magistratu sięgają XIV w. Jest to jedyna zachowana do dzisiaj gotycka siedziba rady miejskiej w Europie Północnej. Na przestrzeni wieków wygląd budowli ulegał znacznym zmianom. Od 1530 r. na ratuszowej wieży stoi wiatrowskaz w postaci figury miejskiego strażnika. Mieszkańcy nazwali go Vana Toomas (Stary Tomasz). Z biegiem lat stał się on jednym z symboli Tallina i bohaterem legend. Z kolei w 1672 r. ratusz ozdobiono rzygaczami w kształcie smoczych głów (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Jeśli chcecie zwiedzić talliński ratusz poza sezonem (od września do czerwca) musicie liczyć się z tym, że w celu wejścia do środka należy wcześniej zarezerwować wizytę telefonicznie bądź mailowo (raekoda@ Tak czy siak w okresie zimowym nie wejdziemy niestety na wieżę ratuszową i nie będziemy mogli podziwiać pięknych widoków na tallińską Starówkę z wysokości. Pozostaje obejść się smakiem. Nie jesteśmy smutni, gdyż o fakcie zamknięcia wieży wiedzieliśmy już wcześniej. Zastanawialiśmy się tylko, czy zamówić spacer po magistracie. Stwierdziliśmy jednak, że w mieście są ciekawsze miejsca do odkrywania i odpuściliśmy. Tym bardziej, że cena €5 za wstęp do najniższych nie należy. Zainteresowanych wnętrzami średniowiecznych ratuszy zachęcam jednak do zwiedzania. W tym momencie pozwolę sobie na krótką dygresję. Jeśli chcecie cieszyć się tallińskimi zabytkami w nieskrępowany sposób, mieć darmową komunikację miejską (od kilku lat mieszkańcy Tallina nie płacą za korzystanie z transportu publicznego) i zaoszczędzić pieniądze, weźcie pod rozwagę zakup karty Tallin Card. Na tej stronie internetowej możemy dodać interesujące nas miejsca do listy zwiedzania i sprawdzić, czy opłaca nam się ją kupować czy nie. Do wyboru mamy karty 24 h, 48 h i 72 h. Sądzę, że szczególnie w sezonie letnim, gdy dzień jest bardzo długi i więcej obiektów w Tallinie udostępnia się turystom, jej zakup będzie opłacalny. W zimie wg mnie nie ma takiej potrzeby. Deszcz nie ustaje, ale przecież nie przejechaliśmy tyle kilometrów, aby siedzieć w hostelu i patrzeć bez sensu w okno. Idziemy dalej – na wschód! Przechodzimy obok jednej z najciekawszych, a zarazem najdroższych restauracji w centrum miasta – Olde Hansa – w pobliżu której znajduje się budynek polskiej ambasady (z przepięknymi drewnianymi drzwiami – jednymi z najstarszych zachowanych w Tallinie). Ulicą Viru stopniowo oddalamy się od głównego placu miasta. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że ulica Viru należy do głównych deptaków Tallina. Prawie zawsze pełno tu turystów, więc osobom chcącym „zgubić się” w miejskich zakamarkach polecam boczne uliczki. Jeśli chcielibyście nabyć oryginalną pocztówkę z widokiem miasta, a nawet ją wysłać, zrobicie to właśnie tutaj. Idąc od Placu Ratuszowego, pocztę odnajdziecie po prawej stronie. Niedługo za nią znajduje się jedna z byłych głównych bram wejściowych do miasta – brama Viru. Jej historia sięga XIV stulecia. Mimo że do naszych czasów nie przetrwała w całości, to i tak, jak na swój wiek, prezentuje się nadzwyczaj okazale. W lecie tonie w zieleni, co sprawia, że wygląda wtedy jeszcze piękniej (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Brama Viru jest niejako granicą między starym Tallinem, a nowoczesną częścią miasta. Gdy ją przekroczymy, naszym oczom ukaże się nowoczesna stolica jednego z najbardziej zinformatyzowanych krajów Europy. Połączenie tradycji z nowoczesnością oraz natury z cywilizacją to coś, co w Estonii fascynuje. Dla nas, Polaków, ten mały kraj powinien być wzorem do naśladowania. Estończycy potrafią – dlaczego i my nie mielibyśmy umieć? No i znowu nie obyło się bez dygresji… 🙂 . Wybrzeże Morza Bałtyckiego, Tallin Po przekroczeniu bramy Viru przecinamy ruchliwe skrzyżowanie i w dalszym ciągu kierujemy się na wschód ulicą Narva maantee. Przed nami około dwuipółkilometrowy spacer wzdłuż alei, przy której rozrosła się nowoczesna architektura i centra handlowe. Po półgodzinnym spacerze w deszczu docieramy do wybrzeża Morza Bałtyckiego, a konkretnie – Zatoki Fińskiej. Listopadowy Bałtyk to coś zupełnie innego niż wakacyjne morze. Granitowe głazy ułożone na brzegu przypominają o sile lodowca, który napierał z północy, niszczył swoje podłoże i transportował wielkie eratyki na odległości kilkuset, a być może nawet tysięcy km. Wdychamy morskie powietrze. Jest cudownie. Przed chwilę spacerujemy wzdłuż wybrzeża. Jest to możliwe dzięki nadmorskiej alejce prowadzącej tuż przy linii brzegowej. Gdy napatrzyliśmy się na Bałtyk już wystarczająco, skręcamy na południe ku widocznemu z dala pomnikowi Rusałki. Pomnik Rusałki, Tallin Statua została postawiona na pamiątkę katastrofy carskiego pancernika „Rusałka”, który 7 września 1893 r. zatonął w czasie sztormu na Morzu Bałtyckim. Była to jedna z największych tragedii morskich na Bałtyku. Zginęli wszyscy, którzy znajdowali się na pokładzie: 12 oficerów oraz 165 marynarzy i podoficerów. Pomnik odsłonięto w 9 rocznicę tragedii. Przedstawia anioła stojącego na cokole i unoszącego krzyż, wskazując zarazem miejsce, gdzie wydarzyła się katastrofa. Na monumencie oraz otaczających go słupkach umieszczono nazwiska ofiar (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Aleja w pobliżu Kadriorgu, Tallin Spod pomnika udajemy się w kierunku jednego z ulubionych miejsc spacerowych mieszkańców Tallina – parku Kadriorg. Piękna zielona alejka prowadzi nas bezpośrednio przed najważniejszy budynek kompleksu – pałac Kadriorg. Pałac Kadriorg, Tallin Jego historia jest nieodłącznie związana z osobą cara Piotra I Wielkiego, który polecił, aby właśnie w tym miejscu wybudować swoją letnią rezydencję (wmurował nawet osobiście trzy cegły, które do dziś można podziwiać na północno-wschodnim rogu pałacu). Niestety sam nie dożył końca budowy, ale budynek wraz otaczającym go parkiem został nazwany na cześć jego żony „Kadriorg” (od Doliny Katarzyny). Dziś mieści się w nim Estońskie Muzeum Sztuki. Muzeów do zwiedzania jest tu zresztą co niemiara. Prócz wspomnianej wyżej placówki, w najbliższej okolicy możemy odwiedzić Dom – Muzeum Piotra I, czyli miejsce, w którym car spędzał swój czas podczas pobytu w ówczesnym Rewlu. Miłośników malarstwa może zainteresować Muzeum Johannesa Mikkela, a wielbicieli literatury Muzeum Eduarda Vilde i Tammsaare. Do najciekawszych muzeów sztuki w tej części Europy należy Kumu. Jak widzicie, park Kadriorg dla miłośników sztuki może stać się miejscem, w którym spędzą cały dzień, bo naprawdę jest tu co zwiedzać. Oczywiście jeśli taka tematyka nas interesuje. My mamy inne priorytety. Poprzestajemy na spacerze po parku. Tuż przy pałacu Kadriorg mijamy budynek Kancelarii Prezydenta Republiki Estonii. Idziemy dalej. Park Kadriorg, Tallin Spacerując wśród zieleni, natrafiamy na całkiem spore jezioro z wysepką, na której znajduje się niewielka altanka. To Łabędzi Staw liczący już sobie prawie 300 lat! Co prawda w kolorach wiosny, lata i jesieni park Kadriorg z pewnością prezentuje się piękniej, ale nie żałujemy naszego spaceru. Po wizycie na tallińskim Starym Mieście chcieliśmy poznać inne oblicze Tallina: ciche i spokojne. Czy nam się udało? Z pewnością tak! Estońska stolica ogólnie jest miastem, które nie przytłacza, ale mimo wszystko warto zajrzeć do dzielnicy Kadriorg, pospacerować parkowymi alejkami, przejść się wzdłuż brzegu morza… . Ale… czas powrócić na tallińską starówkę. Zatem – w drogę! Wędrówka po Kadriorgu tak nas wciągnęła, że… gubimy się. Co prawda pisałem, że WiFi w Tallinie jest prawie w każdym miejscu, ale akurat trafiamy na punkt, w którym go nie ma, zatem nie pozostaje nam nic innego, jak zapytać o drogę przypadkowych przechodniów. Język rosyjski się przydaje. W Tallinie dogadamy się w nim równie łatwo jak po angielsku. Rosjanie stanowią ponad 1/3 mieszkańców estońskiej stolicy, zatem jest to zrozumiałe. Dojście do centrum zajmuje nam ponownie około pół godziny. Po raz kolejny przechodzimy przez bramę Viru, a kilka minut później lądujemy na Placu Ratuszowym. Zgłodnieliśmy, więc rozglądamy się za tanią i dobrą restauracją. No właśnie… tania i dobra restauracja… . Czegoś takiego na Starym Mieście w Tallinie nie doświadczycie. Mało tego! Nie dość, że na pewno nie będzie tanio, to jeszcze nie ma gwarancji, że będzie smacznie. Jeżeli ceny najtańszej zupy wahają się w przedziale €5 – €9, to o czym my mówimy… . Zatem… nie będę Wam polecał żadnej knajpy w centrum. Zakładam, że nie chcecie drenować swoich portfeli, a jeśli koniecznie chcecie coś zjeść na Starówce, to skorzystacie z porad choćby Tripadvisora. Póki co nie stać nas na wydanie €6 na zwykłą zupę, którą sobie nawet nie pojemy. Gdzie zatem zjeść? Z pomocą przychodzi – a jakże – tallińskie WiFi i Tripadvisor, czyli nieodłączna para naszego pobytu w mieście. Natrafiamy na znajdującą się nieopodal Starego Miasta (dosłownie 10 minut drogi od Placu Ratuszowego) samoobsługową restaurację Lido. Za dwudaniowy obiad (solanka, pierogi z jagodami, 0,5 l kwasu chlebowego) płacimy ok. €7 – 8. Jeśli weźmiemy pod uwagę polskie ceny, możemy pomyśleć: drogo! Ale gdy zorientujemy się w cenach w Tallinie, stwierdzimy, że tak tanio i smacznie jak tutaj nie zjemy nigdzie indziej! Po posiłku postanawiamy odpocząć po trudach dwudniowej podróży i chwilkę się zdrzemnąć. Dwie noce pod rząd w autobusie zrobiły swoje. Organizm domaga się odpoczynku. W hostelu dopełniamy wszelkich formalności i urządzamy sobie popołudniową sjestę. Budzimy się około 3 godziny później. Mamy wystarczająco dużo energii, aby ruszyć na miasto jeszcze raz. Nie mamy zamiaru zwiedzać. Chcemy po prostu powłóczyć się po uliczkach starego Tallina. Ratusz w Tallinie W pobliskim sklepie robimy zakupy. Uwaga! W Estonii alkohol można kupić maksymalnie do godziny 22. Potem staje się to niemożliwe. Warto o tym pamiętać, jeśli chcemy zaoszczędzić i napić się czegoś we własnym gronie np. w hostelu, a nie w jednym z pubów, gdzie piwo kosztuje ponad €2. Mijamy Plac Ratuszowy, a następnie pniemy się w górę ku zamkowemu wzgórzu Toompea (opiszę je w kolejnych tekstach). Wieczorny Tallin urzeka swym pięknem. Jest zimno. Czuć chłodny powiew północy. Na szczęście pogoda lituje się nad nami – przestaje padać. Ulice powoli pustoszeją. Wstępujemy na mały dzban grzanego wina do ratuszowej piwnicy. Tallin kładzie się spać. Kładziemy się także i my. Jutro odkryjemy miasto na nowo. Galeria zdjęć z Wilna i Tallina do obejrzenia tutaj. Galeria zdjęć z poprzedniego wypadu do Tallina do obejrzenia tutaj.
Czas na kolejny wpis z mojego ostatniego wypadu na północ. Ostatnio pisałem o Wilnie, a dziś na tapecie będzie co zobaczyć w Tallinie. To zdecydowanie moja ulubiona z czterech odwiedzonych ostatnio stolic. Jeśli będziecie kiedyś planowali podobny road-trip do mojego (Wilno-Ryga-Tallin-Helsinki) pamiętajcie, żeby najwięcej czasu zaplanować właśnie na stolicę Estonii. Jest zdecydowanie najładniejszy, najbardziej wciągający i ma po prostu niezapomniany klimat. Całe stare miasto otoczone jest starymi murami miejskimi, coś na kształt tego kawałka z Bramą Floriańską w Krakowie, tylko wyższe i dosłownie dookoła całego miasta! Wygląda to naprawdę imponująco. Jak się zabrać za zwiedzanie? Jeśli chodzi o to, co zobaczyć w Tallinie, to jest na pewno sporo miejsc, do których warto wpaść. W każdym hostelu czy informacji turystycznej dostaniecie darmową mapkę z zaznaczonymi najważniejszymi punktami w mieście. Warto zaznaczyć, że jest ona naprawdę dobrze przygotowana i pokrywa dokładnie to, co powinna. Można więc spokojnie odhaczać wszystkie miejsca po kolei – są naprawdę blisko i większość z nich uda Wam się spokojnie zobaczyć w jeden dzień. Najlepiej na spokojnie Tallin jest jednak miastem na tyle urokliwym, że zdecydowanie warto mu poświęcić troszkę więcej czasu. Ja miałem tylko niecałe dwa dni i żałowałem, że nie mogę zostać tam dłużej. Przede wszystkim wybierzcie się do centrum starego miasta wieczorem. Mało jest tak wspaniale oświetlonych miast. Żółtawe i pomarańczowe smugi światła w połączeniu z średniowieczną architekturą tworzą niesamowitą feerię barw i poczucie, że człowiek cofnął się w czasie. Im później i im bardziej ubywa ludzi, tym wspanialej człowiek czuje się w otaczającym go świecie, który z jeden strony jest totalnie nowoczesny, pełen knajpek i barów, ale z drugiej kapie historią i urzeka tajemniczością. Moją radą na to co zobaczyć w Tallinie i jak się po nim poruszać byłoby chyba po prostu zagubienie się w centrum starego miasta. Jeśli macie na to czas, idźcie po prostu bez planu przed siebie, zaglądajcie w czarujące zaułki, wracajcie się do miejsc, które Was oczarowały a potem eksplorujcie dalej i głębiej i więcej. Tallin jest naprawdę unikatowym miastem i w ten sposób zdecydowanie uda Wam się w nim zatopić. Koniecznie zawędrujcie do Pasażu św, Katarzyny – szczęki Wam opadną – poczujecie się jak w Harrym Potterze! Dopiero na przykład na drugi dzień weźcie do ręki listę ważnych miejsc i odwiedźcie te, których nie udało Wam się zobaczyć przy okazji poprzedniego dnia. Gwarantuję Wam, że większość z nich będziecie mieli już “odhaczone”. Pasaż św. Katarzyny Spójrz z góry Bardzo dobrą metodę na obejrzenie miasta są też punkty widokowe, pozwalające na obserwację wszystkiego z perspektywy. Zobaczycie wtedy, jak relatywnie niewielka jest centralna część miasta. Będziecie mieli okazję sprawdzić, gdzie sięgały mury średniowiecznego Tallina, bo całe obwarowanie będzie z góry widoczne jak na dłoni. Do obserwacji polecam Wam dwa punkty widokowe na wzgórzu w centrum – Patkuli oraz Kohtuotsa. Kiedy już będziecie u góry odwiedźcie też jeden z najbardziej charakterystycznych punktów w mieście, czyli Katedrę Aleksandra Newskiego. Równie wspaniały widok an Tallin będziecie mieli z wieży Kościoła Świętego Olafa po drugiej stronie miasta. Widok z Kościoła Świętego Olafa Widok z Kościoła Świętego Olafa Katedra Kiedy już będziecie mieli dość patrzenia z góry, dojdźcie w którymś miejscu do murów miejskich i po prostu idźcie na spacer wzdłuż nich. Obiecuję Wam niesamowite wrażenia. Mury miejskie Maiden’s Tower A jak już zgłodniejecie, to koniecznie wybierzcie się na Rynek i odwiedźcie znajdującą się w ratuszu restaurację Draakon III, która serwuje najbardziej popularny wśród turystów przysmak, czyli zupę z łosia. Warto jej spróbować, jest naprawdę przepyszna! Ratusz Zupa z Łosia A teraz bez zbędnego rozwodzenia się lista – co zobaczyć w Talinie: Maiden’s Tower – jedna z bardziej charakterystycznych wież w ciągu murów obronnych Katedra Aleksandra Newskiego Parlament (Toompea Castle) Katedra św. Marii Dziewicy Punkty widokowe – Patkull i Kohtuotsa Rynek i Ratusz Raeapteek – najstarsza apteka w mieście Kościół św. Katarzyny i pasaż św. Katarzyny Dom Bractwa Czarnych Głów Kościół św. Olafa Plac Wolności Stary Port Seaplane Harbour – muzeum morsko-lotnicze Draakan III – restauracja na zupę z łosia Stary Port Stary Port Seaplane Harbour – Muzeum Morsko-Lotnicze Parlament Mieliście już okazję być w Tallinie? Dodalibyście coś do listy? Jakie były Wasze wrażenia? Dajcie znać!
gdzie zjeść w tallinie